By koniom grzyw nie zaplatały i nie nasikały do mleka...

Udostępnij ten artykuł

Któż z nas nie ma w domu jakiegoś symbolu szczęścia? Czy to porcelanowy słoń, czy podkowa na drzwiach wejściowych, wszystko po to, by szczęście nam sprzyjało. Skąd ten zwyczaj? Prawdopodobnie od zarania dziejów. Już nasi słowiańscy przodkowie składali w swych chatach ofiary zakładzinowe, dzięki którym bóstwa strzegły całych domostw.

Podczas tegorocznych Dni Otwartych Funduszy Europejskich archeolodzy z kazimierskiego muzeum podjęli próbę realizacji ostatniego etapu rekonstrukcji, która zakończyła się sukcesem. W trakcie imprezy goście mogli obserwować, jak Hanna Lis – współautorka książki „Kuchnia Słowian, czyli o poszukiwaniu dawnych smaków” zbiera wokół Grodziska Żmijowiska odpowiednie rośliny, a następnie w glinianym garnku na ognisku gotuje polewkę o składzie zgodnym z wynikami analiz.

- Recepturę tej polewki narzuciły odkryte wewnątrz naczynia makroszczątki roślin o wybitnie sezonowym, późnowiosennym charakterze – mówi Paweł Lis, kierownik Grodziska Żmijowiska, oddziału Muzeum Nadwiślańskiego w Kazimierzu Dolnym. – Podobną polewkę gotowaliśmy już w roku 2005, na początku naszej przygody ze słowiańską kuchnią. Opisaliśmy ją w książce jako polewkę z „lebiody” (komosy białej) z ziarnami orkiszu.

Jak mówi kierownik muzealnego oddziału w Żmijowiskach, jest to typowa ludowa polewka, którą powszechnie na polskiej wsi jadano jeszcze w połowie XX wieku. Komosa nadaje tej potrawie charakterystyczny, nieco korzenny posmak.

Do rekonstrukcji ofiary zakładzinowej użyto, zgodnie z wynikami analiz, komosy białej, szczawiu, rdestu wężownika, odrobinę kaszy jaglanej z prosa i kaszy jęczmiennej oraz soczewicy. Zupa zagęszczona została mąką pszenną. Całość przyprawiono gałązkami mięty polnej i przytulii.

- Pozwoliliśmy sobie także na dodanie nieco śmietany i jajka – mówi Paweł Lis. – Tych składników analizy archeobotaniczne nie mogły potwierdzić, ale niewykluczone, że uczynią to kolejne analizy, np. chromatograficzne badanie substancji organicznych, w tym kwasów tłuszczowych, które wniknęły w ścianki ofiarnego naczynia. Dodam tylko, że polewka była naprawdę smaczna.

Polewka po spróbowaniu została przelana do repliki glinianego garnka z X wieku, po czym przyniesiona do chaty i umieszczona w zagłębieniu pod polepą podłogi, w miejscu oryginalnego znaleziska.
I tak ofiara zakładzinowa w słowiańskiej chacie w Żmijowiskach została złożona. I choć pytań pozostających bez odpowiedzi jest nadal wiele, na kilka z nich odpowiada archeolog Paweł Lis.

Czy w każdej jednej chacie składano ofiary zakładzinowe?

Paweł Lis –
Odkrycia ofiar zakładzinowych na stanowiskach wczesnośredniowiecznych, choć nie są wyjątkowe, to jednak do licznych nie należą. Trudno powiedzieć, czy każda chata w taką ofiarę była wyposażona – badania archeologiczne tego z pewnością nie potwierdzają. Może to trochę szczęście badaczy? Jeśli tak, to jesteśmy „dziećmi szczęścia” – w 2016 roku odkryliśmy aż dwie takie ofiary: zarówno pod chatą przebadaną w całości, jak i pod narożnikiem kolejnej, która zaledwie w małej części odsłoniła się w wykopie badawczym. Ofiary zakładzinowe odnajdywane były nie tylko pod domostwami. Takie rytualne depozyty odkrywano także pod umocnieniami i wałami miejsc obronnych takich jak grody. Można tu przywołać odkrycie z grodziska w Bonikowie czy też zagadkowy zespół czterech naczyń, które w roku 2000 odkryliśmy pod wałem środkowym grodziska w Chodliku.

Czemu taka ofiara miała służyć?

Paweł Lis –
Wkraczamy na mało komfortowy dla archeologa obszar kultury duchowej. Spróbujmy spojrzeć na to oczami współczesnego człowieka. Nawet w XXI wieku, gdy wszechświat zdaje się nie mieć tajemnic dla „szkiełka i oka” naukowców, lubimy – tak na wszelki wypadek – zyskać sobie przychylność sił, mocy czy wreszcie Absolutu, którego istnienie podświadomie przeczuwamy albo w który wierzymy. Odkładając na bok obrzędowość chrześcijańską, gdzie naturalnym zwyczajem jest poświęcenie domów, mieszkań, pól czy nawet samochodów, lubimy na przykład na progu domu przybić podkowę „na szczęście” czy drzwi zaopatrzyć w kołatkę w kształcie podkowy. Cóż więc dziwić się naszym przodkom sprzed tysiąca lat, że ich świat pełen był sił, bóstw, demonów, których przychylność należało sobie pozyskać właśnie ofiarami. Jedną z bardziej rozwiniętych i kultywowanych w obrzędowości rodzinnej na Słowiańszczyźnie była wiara w moc opiekuńczą bóstw domowych, opiekujących się domostwem i rodziną. Ale ich przychylność należało pozyskać. Inaczej, zamiast opiekować się domem, mogły – jak te złośliwe skrzaty znane z bajek z naszego dzieciństwa – koniom grzywy zaplatać, albo – o zgrozo! – nasikać do mleka...

Co nasi przodkowie umieszczali w naczyniach? Czy było to tylko pożywienie? A może były też inne znaleziska?

Paweł Lis –
W naturze człowieka tkwi imperatyw, że w ofierze należy składać coś, co jest najcenniejsze. A cóż dla naszych przodków mogło być cenniejszego jak pożywienie, wokół zdobycia którego zorganizowana była cała ich egzystencja i której to egzystencji było ono gwarantem? Nic więc dziwnego, że w ofiarach bóstwom domowym składano chleb, jajka, ser, kasze, mięso, owoce bądź tradycyjne, słowiańskie potrawy – tak jak w Żmijowiskach. Zdarzało się, że ofiary zakładzinowe stanowił drób, ofiarne zwierzęta lub ich części np. głowa konia. Do unikatów, jak dotąd bliżej niewyjaśnionych, należy interpretowane także jako ofiara zakładzinowa znalezisko z Gdańska, gdzie pod podwaliną chaty z XII wieku odkryto szkielet… noworodka. Znalezisko to traktować należy w kategorii unikatów, będących zapewne odzwierciedleniem jakiejś tragedii życiowej ówczesnych mieszkańców osady w Gdańsku, szczególnie gdy weźmiemy pod uwagę kanony walczącej wówczas o wpływy na ziemiach państwa piastowskiego wiary chrześcijańskiej. Z pozostałych znalezisk archeologicznych, a także obyczajów Słowian, których opisy odnaleźć można u Aleksandra Brücknera czy Aleksandra Gieysztora, podsumowujących wiedzę etnograficzną, wynika, że słowiańską „żertwą” - ofiarą było głównie pożywienie.

Data publikacji:

Autor:

Komentarze