Wspomnienie kazimierskiej śliwki

Udostępnij ten artykuł

Spacerując uliczkami Kazimierza Dolnego, widzimy jedynie pensjonaty, parkingi, restauracje i galerie. Aż trudno sobie wyobrazić, że 30 czy nawet 20 lat temu przy każdej posesji był sad, w którym rosły jabłonie, grusze oraz kazimierskie śliwki. Dziś takie sady w Miasteczku w zasadzie nie istnieją. Pozostały jedynie wspomnienia…

- W Kazimierzu jest jakiś taki specyficzny klimat, jakaś taka aura, że te śliwki tu się wykształciły i przez wiele lat rosły na każdej posesji – mówi Krzysztof Doraczyński. – Każdy je miał. Na jesieni cały Kazimierz pachniał. Był to przewspaniały zapach. Tak, jak przed świętami Wielkiej Nocy, w Wielki Czwartek czy Wielki Piątek pachniało szynkami i kiełbasami, tak na jesieni pachniało dymkiem z takim przypalonym owocem. I ten dymek unosił się wszędzie. Delikatny, wspaniały zapach.


W Kazimierzu Dolnym nad Wisłą jeszcze w latach 80 tych wędzono śliwki. W większości domostw przygotowano specjalne lassy, w których wędzono i suszono owoce. Jednak śliwek było najwięcej.

Dla większości ludzi „lassy” to zapewne zupełnie nieznane słowo. Jednak niektórzy kazimierzacy doskonale pamiętają i lassy, i to, jak ich rodzice czy dziadkowie przygotowywali zimowe zapasy.

W przydomowym ogródku kopano dół. Następnie do takiego dołu wprowadzony był kanał połączony z paleniskiem. I z tego kanału do dołu wpadał dym. Bo w tym wszystkim najważniejszy był właśnie… dymek!

- Skrzynia była wykonana w całości z drewna – mówi Krzysztof Doraczyński. – Dno tej skrzyni było ażurowe, wykonane z połówek kijów. Na to rozsypywano śliwki i podgrzewano dymem. Co ważne, dym nie mógł być z drzewa sosnowego, musiało to być drzewo owocowe, dębowe, bądź też grabowe w ostateczności.

Jak tłumaczy Krzysztof Doraczyński, wędzenie trwało kilka dni. Codziennie rozpalano ogień i podgrzewano owoce. Wędzono po cztery czy pięć godzin. Następnego dnia, jak śliwki przestygły, przegarnywane je, po czym znów podpalano i wędzono. Po około pięciu dniach pracy uzyskiwano suche śliwki. Ten proces powtarzany był wielokrotnie. W rezultacie czego wędzenie trwało całą jesień.

Był to sposób na konserwację śliwek na zimę. Owoce przechowywano w papierowych workach lub koszach wiklinowych, by nie zapleśniały, by owoce oddychały. Takie wędzone śliwki, jabłka czy gruszki wykorzystywano potem do kompotów. Szczególnie do tego wigilijnego, przygotowywanego właśnie z suszu.

Wędzone śliwki nie tylko przygotowywano na własne potrzeby, także przeznaczano je do handlu.

- Te nasze kazimierskie wędzone śliwki były wykorzystywane m.in. do produkcji cukierków, tzw. śliwek w czekoladzie – mówi Krzysztof Doraczyński. – Jeszcze w 70-tych i 80-tych ludzie wędzili śliwki w Kazimierzu. Ale później już nie. Nie było już zainteresowania ze strony kupców. A teraz wędzić nie wolno. Ja próbowałem robić pokazy podczas Święta Jesieni odbywającego się co roku przy Muzeum Przyrodniczym. Ale niestety sąsiedzi nie byli zadowoleni. Wnoszone były skargi, że to śmierdzi, że dusi… Ostatni pokaz odbył się ponad 10 lat temu.

Po lassach w Kazimierzu Dolnym pozostały już jedynie wspomnienia i ruiny dawnych palenisk. Teraz śliwy zastąpiły tuje, w dawnych sadach urządzono parkingi a zamiast wędzenia owoców w lassach… grillujemy kiełbasę.

Jednak wszyscy, którzy chcieliby zobaczyć na własne oczy zarówno lassy, jak i proces wędzenia śliwek, będą mieli taką okazję. Otóż już niebawem podczas tegorocznego Pardes Festival odbędzie się Popołudnie ze śliwką, podczas którego odbędzie się pokaz wędzenia kazimierskich śliw. W ramach tego wydarzenia zaplanowano także prezentację multimedialną „Na śliwkowym szlaku – o sadach, śliwkach i przysmakach śliwkowych”, konkurs na najlepsze ciasto śliwkowe, projekcję filmu „Miasteczko” oraz degustację przysmaków śliwkowych. Wszystkie atrakcje już 19 sierpnia w Pensjonacie Folwark Walencja.

 

 

Data publikacji:

Autor:

Komentarze