Ich miejsce na ziemi

Udostępnij ten artykuł

Na ulicy Nadrzecznej stoi charakterystyczny, widoczny z daleka,  piętrowy dom z białego kamienia. To willa Kujawskich. W tym roku mija 140 lat od daty urodzin jej pierwszego właściciela, który wybudował ją na gniazdo swojej rodziny. Kim był Kazimerz Kujawski?

- Trudno mi powiedzieć, dlaczego ojciec – warszawianin z urodzenia – wybrał Kazimierz – mówi Maciej Kujawski. – Być może wędrując po Lubelszczyźnie, dostrzegł jego piękno, ukochał je i dlatego postanowił wybudować tutaj dom?

W rodzinnym albumie Kujawskich małe zdjęcie ukazuje widok z góry od strony ulicy Nadrzecznej. Nad ulicą Lubelską ponad nielicznymi zabudowaniami widać zadbane pola uprawne. Pod zdjęciem podpis: Kazimierz Dolny, rok 1900. To tu, w miejscu zwanym Drabową Górą lub Górą Wymysłów, na gruntach zakupionych od Trojanowskich lub Nowakowskich zacznie wkrótce powstawać drewniany domek, w którym od wiosny do jesieni zamieszkiwać będzie rodzina Kujawskich.

Kazimierz Józef Rafał Kujawski herbu Rawicz, rocznik 1874, był kandydatem nauk przyrodniczych Uniwersytetu Warszawskiego, posłem na II Sejm Rzeczypospolitej Polskiej (1922 – 27), założycielem i dyrektorem Szkoły Ziemi Mazowieckiej w Warszawie (1905-1925) – potem Gimnazjum i Liceum Męskim „Studium”, aż do września 1939 roku.

- Początkowo ojciec nie mógł sobie pozwolić na kupno większej ilości ziemi – wspomina Maciej Kujawski, młodszy syn Kazimierza. – Z czasem dokupywał dalsze fragmenty, na których zakładał kolejno: sad czereśniowy, sad jabłoniowy, żywopłot morwowy z myślą o hodowli jedwabników, chociaż kokony nigdy nie zostały rozwinięte na włókno. Pozostałości sadu czereśniowego jeszcze się zachowały na tyłach Domu Dziennikarza wybudowanym na terenie należącym niegdyś do Kujawskich.

Następne zdjęcie z 1910 r. pokazuje budowę fundamentów domu tworzonych z kamienia wapiennego pochodzącego z kazimierskich kamieniołomów.

- To był dom letniskowy – wspomina Maciej Kujawski. – Zimy spędzaliśmy w Warszawie, a wczesną wiosną, w maju, ojciec zabierał mnie wraz ze starszym o dwa lata bratem Bolesławem i jechaliśmy do Kazimierza – raz nawet statkiem! – rozciągając trochę terminy wakacji. Do warszawskiego mieszkania w Alejach Jerozolimskich wracaliśmy dopiero, gdy zaczynała się jesień. Ojciec przyjeżdżał do Kazimierza co sobotę – z Warszawy do Puław pociągiem, a z Puław autobusem – pamiętam, że witaliśmy go zawsze na Rynku koło studni. Przez weekend przebywał w Kazimierzu, a potem wracał do Warszawy, do swoich obowiązków zawodowych.

Te wspólne z ojcem weekendy w Kazimierzu Maciej Kujawski wspomina z nostalgią...

- Zwykle maszerowaliśmy z ojcem na plażę, przez całe lata – a lata wtedy były prawdziwie upalne, gorące. Plażowaliśmy, kąpaliśmy się w Wiśle, woda wtedy była jeszcze czysta, a ojciec uczył mnie i Bolka pływania... – mówi Maciej Kujawski. – Natomiast mama – Zofia Kujawska – zajmowała się utrzymywaniem całego gospodarstwa w doskonałym porządku, przygotowywała posiłki, desery, wydawała dyspozycje: co kupić, co przynieść z targu, czego jeszcze brakuje...

Szczególną atrakcją co jakiś czas były także iluminacje w przydomowym ogrodzie. Kazimierz Kujawski – chemik z wyksztalcenia – przygotowywał tzw. ognie bengalskie.

- Z długich rynienek z papieru gazetowego, do których ojciec wsypywał związki strontu i irydu zmieszane z saletrą, po odpaleniu wystrzeliwały w niebo kolorowe, świetliste pióropusze – wspomina Maciej Kujawski. – Zdarzyło się pewnego razu, że zajechała do nas na sygnale straż pożarna w poszukiwaniu pożaru – wspomina Maciej Kujawski – ale ojciec uspokoił, że nie ma niebezpieczeństwa.

Kazimierz Kujawski spędzał czas w Miasteczku nie tylko z rodziną.

- Ojciec utrzymywał bliskie kontakty z władzami magistrackimi, z burmistrzem Ulanowskim, z notariuszem Jerzmanowskim – wspomina Maciej Kujawski. – Znacznie przyczynił się do odbudowy ciągu ulicy Senatorskiej wraz z Kamienicą Celejowską; przyczynił się do budowy Łaźni zaprojektowanej przez architekta Koszczyc-Witkiewicza; wspomógł budowę szkoły mechanicznej opodal ulicy Nadwiślańskiej oraz rozbudowę szkoły powszechnej przy ulicy Lubelskiej, potem Szkolnej.

Z inicjatywy Kazimierza Kujawskiego zajęto się także górującą nad Miasteczkiem Basztą.

- Zaistniała taka sytuacja, że kamień z murowanej baszty był podbierany przez okolicznych, albo i nieokolicznych mieszkańców, do budowy ich własnych siedzib. Baszta groziła wręcz zawaleniem! Ojciec spowodował, że ubytki zostały uzupełnione (pod nadzorem majstra Pielaka), a wokół Baszty wykonano murowany, wyokrąglony pierścień fundamentowy o wysokości 1,5 m, który opasał i wzmocnił całą Basztę. W tym pierścieniu osadzono napis „Szanuj pamiątki” wykonany z granitowych kamieni. - Ślady tego napisu można dostrzec pewnie jeszcze dzisiaj – mówi Maciej Kujawski. – Kilkanaście lat temu widziałem jeszcze fragmenty liter wmurowanych przez ojca w ten fundament!

Marzeniem Kazimierza Kujawskiego było wybudowanie w Kazimierzu dużego domu rodzinnego.

 - Ojciec upodobał sobie w myślach, że w Kazimierzu musi powstać nowy murowany dom zimowy, który będzie siedzibą rodziny w szerokim pojęciu – najbliższej i dalszej, naszych wszystkich krewnych i bliskich – i postanowił go wybudować. Przez całą zimę i wiosnę z kamieniołomów kazimierskich przywożony był przez Kubisiów furmankami kamień wapienny. I zaczął powstawać dom. Został on zaprojektowany przez architekta Włodzimierza Fąfrowicza.

W tej willi jednak Kazimierz Kujawski nie zdążył zamieszkać. Wybuchła wojna. Warszawskie mieszkanie wraz z całym dobytkiem zostało całkowicie zniszczone, co zmusiło rodzinę do osiedlenia się na lubelskiej prowincji na stałe. Budowa nowego murowanego domu została przerwana w fazie wykończeniowej.

W tym okresie Kujawscy utrzymywali się w Kazimierzu z uprawy ziemi – siali żyto, jęczmień, owies, sadzili ziemniaki, uprawiali jabłka i czereśnie. Prowadzili także niewielką fermę kurzą pod opieką Państwowego Instytutu Naukowego Gospodarstwa Wiejskiego w Puławach.

- Każda nasza kura miała pod skrzydłem plastikowy znaczek i numer – wspomina Maciej Kujawski – jajka, opisywaliśmy i odwoziliśmy do Puław do wskazanego punktu skupu, za co dostawaliśmy cukier, który był wtedy bardzo poszukiwanym towarem.

Wydawałoby się, że Kazimierz stał się dla rodziny Kujawskich bezpieczną wojenną przystanią. Może i tak było. Do 1941 r.

- To było wczesną zimną wiosną, po ciężkiej zimie – wspomina Maciej Kujawski. – W środku nocy rozległo się gwałtowne pukanie o drzwi. Pamiętam, jak tata – nocowaliśmy wtedy w jednym pokoju – zapytał się: Kto tam? O co chodzi? W odpowiedzi odezwał się mocny glos: To ja, D. – Znaliśmy państwa D., moja mama była w kontakcie z żoną pana D., który był w Kazimierzu komendantem granatowej policji, ojciec by inaczej nie otworzył. – Wtedy ojciec usłyszał od niego: Proszę się ubrać, rzeczy osobiste zostawić, jest pan przeznaczony do aresztu. Tej nocy aresztowano około 18 osób, m.in. kazimierskiego lekarza medycyny, lekarza weterynarii, notariusza, burmistrza i innych...

Maciej Kujawski ostatni raz zobaczył ojca następnego dnia rano. Gdy tylko się rozwidniło, Zofia Kujawska wraz z synami poszła na Rynek do kazimierskiego ratusza, gdzie Kazimierz Kujawski stał za kratami wraz z innymi aresztowanymi. Po kilku godzinach pojawiły się niemieckie samochody z funkcjonariuszami Gestapo. Aresztowani zostali wywiezieni – jak się później okazało – na Zamek Lubelski.

- O losach ojca nie wiedzieliśmy nic więcej, póki nie naszedł list z obozu zagłady Auschwitz. Listy z Oświęcimia pisane na specjalnych formularzach, oczywiście w języku niemieckim, nadchodziły niemal przez rok. Niektóre z nich miały wycięte fragmenty zdań, bo cenzura nie pozwalała na przesłanie wszystkich wiadomości, które ojciec pisał – mówi syn.

Wiosną następnego roku listy przestały przychodzić. Nadszedł za to telegram. Telegram z obozu z datą 15 marca 1942 r. odebrał właśnie kilkunastoletni Maciej Kujawski, bo to jego zadaniem było przynoszenie poczty ze skrzynki nr 44 w Kazimierzu. Treść była krótka i jednoznaczna: EHEMANN VERSTORBEN - der KOMANDANT (Mąż zmarł - Komendant).

- Nosiłem ten telegram przez długie kilka dni przy sobie, nie mając odwagi pokazać go mamie – mówi Maciej Kujawski. – Pewnego dnia urzędniczka na poczcie spytała moją mamę: Co pani tak beztrosko sobie spaceruje, przecież był telegram o śmierci pani męża! – W ten sposób mama się o tym dowiedziała…

Kujawscy po zakończeniu wojny wyjechali z Kazimierza. Maciej osiadł we Wrocławiu, Bolesław w Warszawie, a ich dzieci w różnych miejscach świata – od Francji po Kanadę. W murowanej willi, po jej sprzedaniu, zamieszkali państwo Jaszczyńscy, ale domek letniskowy nadal był miejscem letnich spotkań całej rodziny, aż do chwili ostatecznego sprzedania całej posiadłości w roku 1971.

Na cmentarzu kazimierskim na Wietrznej Górze w grobowcu rodzinnym umieszczono urnę z symbolicznie pobranymi spod bloku 11 w Auschwitz prochami Kazimierza Kujawskiego; w 1977 roku pochowano tam Zofię, żonę Kazimierza, a trzydzieści lat później ich starszego syna Bolesława.

- W przyszłości i dla mnie znajdzie się tam miejsce – dodaje Maciej Kujawski.

Z inicjatywy zamieszkałych w Polsce i za granicą wnuków i prawnuków Kazimierza i Zofii w 2005 roku odbył się zjazd rodzinny Kujawskich. 

- Kilkadziesiąt osób wypełniło gwarem, radością, wspomnieniami najstarszych i wzruszającymi opowieściami ich dawny letniskowy dom. Wynajęty na kilka dni dzisiejszy pensjonat pękał w szwach, tym razem spano tu nawet na korytarzach - wspomina wnuczka Kazimierza Kujawskiego, córka Bolesława Joanna Kujawska - Drozdowska.

 

Co przyciągnęło tutaj tych ludzi rozrzuconych po świecie? Kazimierz Dolny. Bo Kazimierz jest dla rodziny Kujawskich symbolicznym domem, ich miejscem na ziemi.


Fot. Z archiwum rodziny Kujawskich

 

Data publikacji:

Autor:

Komentarze