Krzyr o Krzysztofie i Kazimierzu

Udostępnij ten artykuł

Jak sam mówi, w Kazimierzu znalazł się tak, jak każdy inny młody człowiek pod koniec lat 60 – przypadkiem. Ten przypadek przerodził się jednak w fascynację i pasję, która trwa do dziś. Krzysztof Krzyr Raczyński, bo o nim mowa, był gościem sobotniego spotkania w Muzeum Nadwiślańskim.

Krzysztof Krzyr Raczyński pochodzi z Warszawy. Jest członkiem Związku Polskich Artystów Malarzy i Grafików oraz Kazimierskiej Konfraterni Sztuki, a jego prace znajdują uznanie w Polsce, i na całym świecie. Malarstwo to jego pasja i sposób na życie, lecz z wykształcenia jest historykiem.

- Nie studiowałem historii sztuki, bo założyłem, że to będzie wyjątkowe nudziarstwo. Dlatego zapisałem się na wydział historyczny, na którym były zajęcia z filozofii i z socjologii. Ci z historii sztuki nie mieli takich zajęć i stąd mój wybór – opowiadał Krzyr. - W 69. roku dostałem od dziekana zezwolenie, żebym zdawał na Akademię Sztuk Pięknych, ale nie chcieli mnie tam. Drugi raz zdawałem na Akademię, jak skończyłem studia w 71. roku i wtedy też mnie nie chcieli. Na tym zakończyły się moje próby szkolenia w malarstwie czy może szerzej mówiąc w sztuce.  

 

Zrezygnowanie z Akademii nie było na szczęście końcem przygody Krzyra z malarstwem. To był dopiero początek, który sprowadził go do Kazimierza.

 

- Chciałem być malarzem, bo wydawało mi się, że to jest to, co powinienem robić. Jednocześnie pomyślałem sobie, że to może być sposób na życie. Ale jakie ono będzie, to nie bardzo wiedziałem. Czytając o najprzeróżniejszych malarzach z przeszłości, doszedłem do wniosku, że można albo popaść w szaleństwo, pasję, oddanie się sztuce całym sobą, jak Van Gogh, Goya czy nawet Linke, albo tak jak Jackson Pollock, Wols, Nicolas de Staël w bunt przeciwko temu, co się dzieje w tej chwili w sztuce. Ale na to byłem chyba za młody, za mało odważny i w ogóle kompletnie nieprzygotowany. Najbardziej się bałem tego, żeby nie popaść w serwilizm – mówił artysta. - Takie pytania musiałem sobie zadawać. Okazało się, że najlepszym rozwiązaniem będzie, jak przyjadę do Kazimierza i zajmę się tym, co tu widać naokoło. Wtedy odpadną te wszystkie emocje.

 

W swych opowieściach artysta nostalgicznie wspominał Kazimierz lat 70. XX w. - czasy hipisowskie, początki wystawiania obrazów na Rynku oraz bramie SARPu, pod którą skupiało się życie młodych malarzy.  To jednak minęło.

 

- Myślę, że Kazimierz zaczął się zmieniać gdzieś pod koniec tego wieku. I myśmy zaczęli się zmieniać. Te sobotnio-niedzielne najazdy turystów, takie parogodzinne czy jednodniowe, zaczynały być męczące. Poza tym skończył się ten epizod pod SARPem. Zaczęły powstawać galerie, które błogosławionej pamięci Janusz Jaremowicz nazywał „biedaszybami”. Inny stawał się Kazimierz. Wszystko zaczęło być inne.

 

O sztuce z Krzysztofem Krzyrem Raczyńskim rozmawiała Dorota Seweryn-Puchalska, a kolejna okazja do wysłuchania historii opowiadanych przez artystę może się szybko nie trafić, ponieważ jak przyznał Krzyr - "po to maluje, żeby nie gadać".

 

Data publikacji:

Autor:

Komentarze