Fotografia z harmonią i szablą w tle

Udostępnij ten artykuł

„Miasteczko ma okna z bursztynu i tak ukazuje się oczom zawieszone u gór” –  pisał przed wojną Czechowicz. I już obraz tak dotąd wyraźny rozpływa się i oczom ukazuje się inna rzeczywistość. Jaka? Tu można wstawić w zasadzie dowolny obrazek. Każdy, kto w Kazimierzu zostawić choć odrobinę siebie – ma swój. Jaki jest Kazimierz Jana Tadeusza Księskiego?

Przede mną kilkanaście starych zdjęć Kazimierza. Na jednym z nich zachodnia pierzeja Miasteczka z Kamienicą Gdańską u boku. Małe parterowe domki mieszczące ciemne sklepiki z pochylającymi się nad wejściem nieczytelnymi już szyldami, samotna buda kramu na płycie Rynku, zamurowane podcienia. Otwarte okna, upał, nielicznych przechodniów chroni cień Gdańskiej. Na innym – tyły południowej pierzei z perspektywy bruku ulicy Nadrzecznej. Grupa mężczyzn patrzy w obiektyw, a z tyłu – drewniany Kazimierz – nadbudówki, przybudówki, galeryjki. I znowu Rynek – uroczysty tłum przed Kamienicą pod Świętym Mikołajem pełniącą rolę magistratu. I Rynek znowu – wiele lat później – pokazy akrobatyki z okazji ludowego pewnie święta.

Przeglądam zdjęcia na komputerze. Miasteczko pozostaje z tyłu. Widać je jak na dłoni zza klasztornej bramy, z Wietrznej Góry. A potem słynny dąb króla Kazimierza podtrzymywany przy życiu cementową plombą. Dziś pozostała już tylko plomba, chociaż tuż obok za podobnym płotkiem starzeje się nowy dąb.

To Kazimierz Jana Tadeusza Księskiego. To już przeszłość, która odeszła, podobnie jak autor tych zdjęć.

- Ojciec urodził się tu, w Kazimierzu 24 czerwca 1898 r. Była wtedy wielka burza z piorunami i ojciec takie burzowe miał życie – mówi syn, także Jan.

Fascynowała go muzyka. Miał własny akordeon, ale grywanie na kazimierskich wieczorkach i innych towarzyskich potańcówkach mu nie wystarczało. Zapisał się więc do konserwatorium w Warszawie. Tam też związał się z ruchem konspiracyjnym. Te doświadczenia przydały mu się, gdy latem 1915 r. wrócił do rodziny, którą zawierucha wojenna wygnała do Wąwolnicy.


- Jako nastawiony patriotycznie z orientacją na Piłsudskiego, rozpowiadałem wszystko to, com słyszał i nauczył się w konspiracji warszawskiej – wspomina w swoim pamiętniku Jan Tadeusz Księski.
Niedługo wytrzymał w domu. Rwał się do walki, widząc w wojnie szansę na odzyskanie niepodległości dla Polski. Razem z kolegą z Wąwolnicy, niejakim Siwcem, zwerbowali sześciu innych i całą ósemką ruszyli do Nałęczowa, gdzie był punkt werbunkowo – kwaterunkowy Legionów Polskich.

- Tam po przespanej nocy załadowaliśmy się na wozy dworskie drabiniaste i ze śpiewem ruszyliśmy do Lublina – wspomina dalej pod datą 4 sierpnia 1915 r. – W gmachu podominikańskim dostaliśmy kwaterę, mundury, czapki z orzełkami polskimi! I staliśmy się pierwszymi żołnierzami Polski walczącej o Niepodległość.
Razem z Lubelską Kompanią Kadrową walczył na froncie wołyńskim. Jednak – jak się okazuje – nie tylko walczył.

- Pewnego dnia w rozkazie dziennym umieszczono: wszyscy żołnierze muzykalni zameldują się w adiutanturze pułku. Zameldowaliśmy się razem z Siwcem. Obecny w adiutanturze kapelmistrz przeegzaminował nas, powiedział, że się nadajemy. Na drugi dzień dostaliśmy przydział do orkiestry. Ja dostałem kornet, a Siwiec klarnet. Kuliśmy gamy codziennie, wydając dźwięki podobne do wszystkiego, lecz nie do muzyki. Ale po tygodniu poszło.

Poszło tak dobrze, że Księski został wkrótce także „pisarzem nut” i stawiany był za wzór muzykalności.

- On [kapelmistrz – przypis red.] mnie objaśniał o słuchu absolutnym, który posiadałem w wysokim stopniu. Zrobił na przykład taką próbę: kazał ćwiczyć harmonistom marsza „Olimpia” a mnie wyjść na podwórze i słuchać. To było rano. Na wieczór kazał mi zagrać tego marsza. Wykonałem go bezbłędnie.

Te i inne wydarzenia sprawiły, że inaczej go w pułku nie nazywali jak Jasio Absolutny.

Walka na froncie zakończyła się dla Jana Księskiego latem 1917 r., kiedy to zachorował, a potem wyjechał do domu na urlop. W tym właśnie czasie dowództwo niemieckie zażądało od oddziałów Piłsudskiego złożenia nowej przysięgi na wierność cesarzowi Wilhelmowi II.

- Na to po chwili milczenia rozległ się przeraźliwy gwizd! W taki sposób 5 pułk zuchowatych odmówił złożenia przysięgi – tak kryzys przysięgowy, po którym legioniści zostali rozbrojeni przez Niemców i internowani w obozach wspomina Księski, którego tylko choroba uchroniła przed losem kolegów. Ta sytuacja sprawiła jednocześnie, że 10 dniowy urlop okazał się… bezterminowy: nie było już dokąd z niego wracać.

W domu Księski odpoczywał spokojnie jednak niezbyt długo. Wkrótce zaciągnął się do służby tajnej Polskiej Organizacji Wojskowej i założył koło POW w Wąwolnicy.

- Służba polegała na gromadzeniu broni, agitacji, rozprzestrzenianiu bibuły i przeszkadzaniu Austriakom we wszystkim, co się nawinęło – pisze w pamiętniku.

Za tę działalność był więziony w Puławach. Jako żołnierzowi groziła mu nawet kara śmierci. Ostatecznie zamieniono ją na ponowne wcielenie do wojska. W Warszawie jednak Księski odmówił złożenia przysięgi i został internowany w obozie w Szczypiornie, gdzie spotkał się z dawnymi kolegami z pułku. Zwolniono go dopiero na jego imieniny 24 czerwca 1918 r. I wrócił do domu, gdzie znów zaangażował się w działalność POW. 2 listopada rozbrajał już posterunki austriackie w Wąwolnicy, a potem w innych miejscowościach. Czy także w Kazimierzu? Nie ma o tym wzmianki. Podczas tych eskapad udało się peowiakom zdobyć i sprzęt wojskowy w ilości takiej, że – jak pisze Jan Księski – „można było zaopatrzyć w sprzęt dobrą kompanię wojska”. Rozbrajanie posterunków odbywało się w zasadzie bez oporu Austriaków, dopiero w Niezabitowie natrafili na opór „i to Polaków i Ukraińców austriackich”. Jan Księski został wtedy ranny w rękę, którą udało się wyleczyć dzięki lekarzom puławskiego szpitala.

- Po wyleczeniu razem z kompanią Puławska udałem się do Lublina, gdzie nas wcielili do 23 p.p. – wspomina w pamiętniku.

Tu jednak znowu zamienił karabin, tym razem na klarnet I B i w randze sierżanta został szefem orkiestry pułkowej, którą przyszło mu najpierw zorganizować.

- Wreszcie w lutym, 1919 r. mając 42 muzyków zaczęliśmy robić próby. Orkiestranci byli to przeważnie ludzie fachowi tak, że trudności wielkich ze szkoleniem nie było. Za miesiąc graliśmy już dobrze.
Grali dobrze, ale nie tylko w orkiestrze, która 2 razy w tygodniu koncertowała w Parku Lubelskim. Księski wraz z kolegami założył zespół muzycznym, z którym regularnie grywał w kinie, w kasynie, a nawet – już po cywilnemu – w kabarecie.

- Mieliśmy szerokie znajomości w i powodzenie u dziewcząt – pisze Księski. – Zgrabne mundury, spodnie czarne z wypustkami, no i mordy niebrzydkie wzbudzały sympatię u panien lubelskich, zwłaszcza że pieniędzy nam nigdy nie brakło.

Wkrótce jednak Księski porzucił wesoły Lublin na rzecz służby w oddziale partyzanckim rtm. Królikowskiego.

- Po rozpatrzeniu się skóra mi nieco ścierpła. Z otoczenia bądź co bądź cywilizowanego wpadłem w dzikie towarzystwo opisane przez Sienkiewicza w „Ogniem i mieczem”.  Różnojęzyczne, umundurowane cudacznie, o wejrzeniach zbójeckich, w papachach, nieróżniące się niczym od watach tatarskich. I to ma być wojsko walczące o wolną Polskę? – dziwił się Księski. – Jednak rotmistrz Królikowski potrafił to trzymać w bezwzględnym posłuszeństwie i uległości.

- Służba polegała na wysyłaniu patroli, które nieraz zapuszczały się 20 – 25 km poza linię frontu. Tam nic niespodziewających się bolszewików napadano, rabowano co się dało, na ostatek nakłuto, niestrzelano i …dęba do swoich! Zawsze prawie bez strat własnych. Taką brawurę mogli stosować tylko tacy straceńcy, na jakich los mi kazał patrzeć – wspomina Księski.

Po miesiącu takiej partyzantki żołnierze Królikowskiego zostali internowani we Lwowie, a potem wcielono ich do 4 Pułku Strzelców Konnych Kresowych armii gen. Hallera i trafili na front pod Tarnopolem.

Nieraz bywało gorąco, a życie zawdzięcza Księski nie tylko sobie, ale i swojemu koniowi o francuskim imieniu Espiegle [franc. Figlarny]. Figlarnie u Hallera jednak wcale nie było…

Od Hallera Księski trafił jesienią 1919 r. do Szkoły Podoficerów Jazdy w Przemyślu, która dopiero się organizowała.

- Mnie wciągnięto na etat i polecono zorganizować kancelarię komendy, nie dając ani pióra, ani papieru –wspomina w pamiętniku.
Rozkaz udało się wypełnić dzięki zaradności kolegów. W Przemyślu służył w służbie zasadniczej do 5 sierpnia 19 r., potem już jako żołnierz zawodowy. W sierpniu przeniesiono go do Centrum Szkolenia Kadry w Grudziądzu, gdzie służył do 31 października 1934 r.

To stamtąd wyruszył w 1920 r. na Front Północny, gdzie w bitwie nad Berezyną dostał się do niewoli. Ciężkie warunki odcisnęły się na jego zdrowiu. Dostał zapalenia płuc.

- Cud, że w ogóle przeżył – wspomina syn Jan Księski.
Problemy ze zdrowiem po powrocie z niewoli pogłębiały się, co zmusiło Jana Księskiego do porzucenia służby wojskowej w 1934 r..
Po przejściu na rentę wojskową Jan Księski wrócił do Kazimierza. Razem z rodziną mieszkał początkowo na Puławskiej, dopóki nie odkrył miejsca, gdzie wkrótce stanął jego własny dom.

- Pewnego razu podczas spaceru w lesie – ojciec miał zalecenie, by w związku ze swoją chorobą spacerować po lesie sosnowym – rodzice zobaczyli przepiękną działkę na dzisiejszej Albrechtówce. Wtedy to był tzw. Las Zastowski – mówi Jan Księski, syn. – Kupili tę działkę. Pobudowali dom. I tam byli zameldowani: Wilków, Las Zastowski 9. To był rok 1936.

Ta nowa siedziba, a także zioła, które Jan Księski senior sam zestawiał w lecznicze mieszanki sprawiły, że stan jego zdrowia znacznie się poprawił, chociaż on sam nigdy już nie wrócił do pełnej sprawności. Do skromnej renty dorabiał jako leśniczy opieką nad Lasem Zastowskim, a także… muzyką. W restauracji „U Berensa” grywał także w czasie wojny, co pomagało mu w utrzymaniu rodziny. Równocześnie jego dom, który przed wojną nabył rangi leśniczówki, był ostoją dla partyzantów. Miała tu miejsce nawet przysięga jednego z oddziałów Zapory. Mieszkanie na uboczu sprawiło, że było to miejsce bezpieczne. Wydarzenie takie jak Krwawa Środa docierały tu jedynie w opowieściach. Nie znaczy, że Niemcy nigdy tu nie zaglądali.

- Na początku wojny – to był może rok czterdziesty – przyszło do nas dwóch żołnierzy z Wermachtu. I zobaczyli radio – opowiada, powołując się na wspomnienia mamy Jan Księski, syn. – To był tzw. detefon – odbiornik radiowy, którego zaletą była całkowita niezależność od źródeł zasilania, bo u nas nie było wtedy prądu. Niemcy zobaczyli to radio, a przecież w czasie wojny nie wolno było posiadać radia w domu. Rodzicom się wtedy udało, pewnie dzięki znajomości niemieckiego. Zostali jedynie pouczeni i … tyle.

Faktycznie mieli szczęście, bo na terenie Generalnej Guberni według rozporządzenia władz okupacyjnych Polacy zostali zobowiązani pod groźbą kary więzienia lub nawet śmierci do zdania w urzędzie władz terenowych lub na policji wszystkich radioodbiorników najpóźniej do 25 stycznia 1940.

Podobne ogłoszenia zabraniały Polakom posiadania aparatów fotograficznych. Ale tak jak z radiem, Księski postąpił z własnym aparatem. Wciąż go miał i robił z niego użytek. W zachowanych materiałach nie ma jednak wiele zdjęć z czasów wojny. Dwa z nich przedstawiają żonę Jana Księskiego – Helenę, z domu Podgórską, z grupką dzieci. To ślad tajnego nauczania, jakie prowadziła w swoim domu pani Helena, absolwentka szkoły pedagogicznej w Bydgoszczy.  Znacznie więcej fotografii przedstawia życie kadetów szkoły podchorążych w Grudziądzu, który zachwycił Księskiego „swoją architekturą, czystością i tym specyficznym charakterem świadczącym o zmyśle artystycznym budownictwa” – jak wspominał po latach w pamiętniku pierwsze wrażenie po przyjeździe do tego miasta Księski. Wiele zdjęć dotyczyło też Kazimierza. Nie tylko konkretnych miejsc czy budynków, ale także rozległych pejzaży wykonywanych często z perspektywy Wietrznej Góry.

Zdjęcia Jan Księski wywoływał sam, wykorzystując szklane negatywy. Niewiele się z nich zachowało, nie zniosły trudnych warunków wojennych, gdzie leżały w ukryciu podobnie jak mundur wojskowy i szabla z Grudziądza. Niektóre jednak się zachowały.

Popatrzmy na Kazimierz jeszcze raz oczami Jana Tadeusza Księskiego – żołnierza z Kazimierza, którego kazimierzacy jeszcze do tej pory wspominają jako świetnego muzyka. Czy znali go także jako fotografa amatora? A może ktoś z Państwa rozpozna kogoś na jego zdjęciach?

 

Data publikacji:

Autor:

Komentarze